środa, 17 września 2014

Książkowe środy - Cień Nocy & Blask Nocy


Uszanowanko!


Mój blog ma w swojej nazwie "biblioteka", a jeszcze nie napisałam tu o żadnej książce. Czas to zmienić, ponieważ jest kilka pozycji na liście powieści, które wyjątkowo zapadły mi w pamięć. Będę mówić o serii, jednak skupię się na pierwszej części, by wzbudzić w was głód przeczytania i pierwszej i drugiej. Trzecia i czwarta nie zostały przetłumaczone na język polski i wątpię, by to się wydarzyło w związku z tym, że polskie wydawnictwa mają dziwny zwyczaj nietłumaczenia całości serii, a np. tylko paru części.


Wracając do tematu, dzisiaj chciałabym opisać moje wrażenia związane z dwiema książkami:

"Cień Nocy" oraz "Blask Nocy",
których autorką jest Andrea Cremer. 

gatunek: Paranormal Romance



"Niezależna, silna, piękna srebrnowłosa i złotooka siedemnastolatka nocą przemienia się w Strażniczkę, groźną i dziką...

Calla od zawsze znała swoje przeznaczenie, które wkrótce ma się wypełnić. W osiemnaste urodziny zwiąże się Renem, władczym i seksownym przywódcą innego klanu. Razem z nim będzie walczyć i rządzić. I strzec świętych miejsc dla Opiekunów - potężnych czarowników. Oni są panami życia i śmierci młodych Strażników. I okrutnie karzą za każdy sprzeciw.

Ale Calla łamie prawo swoich mistrzów, ratując pięknego tajemniczego chłopca zaatakowanego przez niedźwiedzia. Wtedy w dziewczynie rodzi się bunt przeciwko przeznaczeniu, tradycji i nakazom świata, w którym żyje. Rozdarta między obowiązkiem i posłuszeństwem a uczuciem - musi wybierać. Wybierając miłość, może stracić wszystko, nawet własne życie. 

Czy zakazana miłość warta jest ostatecznego poświęcenia?"

(źródło opisu: Amber, 2011)



Pierwsze, co trzeba przyznać, opisując powieść "Cień Nocy", to fakt,że jest ona niesamowicie dobrze napisana. Język jest prosty, a akcja jest wartka, więc nie przynudza.Główną bohaterką powieści jest Calla, młoda, piękna dziewczyna, chodząca do dobrej szkoły i mająca oddanych przyjaciół. Brzmi jak sielanka, prawda? No to dodajmy do tego, że nocą przemienia się w białą wilczycę, strażniczkę, jej przyjaciele to jej klan, Cień Nocy, któremu musi przewodzić, a chłopaka ma wpisanego w życiorys od najmłodszych lat. Sytuacja nie jest za ciekawa - w szczególności, że wygląda na to, że Ren (jej przypisany facet) to typowy "douchebag", który bawi się kobietami, a Callę traktuje jako swoją własność, mimo, że jest ona wilkiem tak samo groźnym, jak on. Chłopak jest alfą klanu Kara Nocy i tylko dzięki połączeniu dwóch alf "świętym węzłem małżeńskim" klany mogą się scalić. I właśnie o to chodzi opiekunom (czyli tym, którzy rządzą strażnikami) - o unię między klanami. Nie o dobro Calli. Dziewczyna jest święcie przekonana, że jej życie polega właśnie na wypełnianiu swojej powinności wobec klanu - jednak gdy ratuje przystojnego nieznajomego przed niedźwiedziem, jej świat wywraca się o 180 stopni.
Zero spojlerów - książka jest zdecydowanie zbyt dobra, by ją spojlerować. Najlepiej będzie, jeśli po prostu wymienię, co mi się najbardziej w niej podobało, a co nie.

1. Główna bohaterka. - Calla nie jest typową bohaterką z książek Paranormal Romance. Jest ona upartą, niezależną dziewczyną, która ma poczucie obowiązku i chce go pełnić, nawet jeśli miałaby to robić wbrew swoim uczuciom. Muszę jednak przyznać, że kwestią sporną jeśli chodzi o Callę jest jej niezdecydowanie. Gdy jest rozdarta między chłopakiem, którego uratowała od pożarcia żywcem przez niedźwiedzia, a przydzielonym jej z gruntu Renem, ciągle nie może się związać z jednym, bo myśli o drugim. I na odwrót. Z jednej strony jej nastawienie nakręca napięcie, przez co nie wiemy, jaką decyzję podejmie na końcu. Z drugiej jednak, niestety, trochę denerwuje. Jestem pewna, że nie byłam jedyną osobą, która, gdy w kluczowych momentach Calla się wycofywała, pomyślała "No nie, znowu?!". Ta kwestia to rzecz gustu, jedni lubią takie "podpuszczanie", inni go nie lubią. Mnie lekko irytowało, co nie oznacza, że straciłam sympatię do Calli. Nadal uważam, że jako bohaterka jest barwną, dojrzałą jak na swój wiek postacią.
2. Piramida, hierarchia. - Podoba mi się stworzony przez Andreę Cremer sposób, w jaki przedstawiła relacje między członkami klanów. Strażnicy podporządkowują się alfie, alfa podporządkowana jest opiekunom. Wszystko jasne, ale czy na pewno? Calla wobec członków Cienia Nocy zachowuje się bardziej jak przyjaciółka, niż jak przywódczyni. W Karze Nocy widać, że inni czują przed Renem respekt, podziwiają go. Dlatego jest to element, który przypadł mi do gustu- mimo czystych reguł, każda grupa posiada swoją indywidualną hierarchię wewnętrzną.
3. Shay. - Według mnie, Shay, chłopak którego Calla ratuje na samym początku książki, jest poniekąd symbolem wolności, łamania reguł, szaleństwa. By go ocalić, Calla przełamuje zasady i oddaje się miłości. Chłopak nie jest ślepo zapatrzony w strażniczkę. Wie, że ich miłość jest zakazana i stara się nie wpędzać Calli w kłopoty. Wychodzi jednak inaczej.
4. Otoczenie.- Górska miejscowość, Vail, górskie liceum, dookoła lasy- zdecydowanie mój klimat.


Podsumowując: Mimo, że główna bohaterka czasami denerwuje swoim niezdecydowaniem, a jej przyszły niedoszły swoją pewnością siebie, książka jest niesamowicie wciągająca. Od pierwszej strony, aż po ostatnią. Zdecydowanie polecam każdemu, kto jest zainteresowany tematyką paranormal romance, wilkołaków i zakazanej miłości, która nie ma prawa istnieć, a... Istnieje. I to jak.


Ocena:
★★★★★★★★
8/10

A tymczasem... Do następnego! :) Trzymajcie się!

sobota, 13 września 2014

Surówka z brudem i g*wnem

Uszanowanko!

Jeśli macie w domu telewizor, komputer, telefon z funkcją oglądania ipli/playera i nie żyjecie w jaskini na odludziu, program "Kuchenne Rewolucje" zapewne jest wam znany. Nadawane na antenie TVNu show, przedstawiające ciężkie, wręcz czasami "kliniczne" przypadki w polskich (niekoniecznie dobrych) restauracjach, cieszy się bardzo dużą popularnością. Dlaczego kliniczne? Ponieważ nieraz po spożyciu jedzenia, które serwują te miejsca, można wylądować w szpitalu na płukaniu żołądka. Dlaczego akurat ten wpis chciałabym zadedykować pani Magdzie Gessler i jej programowi? Ostatni odcinek, mimo tego, że nie był najbardziej "hardkorowym" ze wszystkich, wzbudził moje szczególne zainteresowanie. Od razu mówię, że ten wpis jest bardzo luźnym strumieniem świadomości.


Sezon dziesiąty, odcinek drugi - pani Gessler odwiedza przydrożną restaurację "Bufet Country". Wystrój nieciekawy, wszędzie pełno "kurzozbieraczy", jedzenie przyrządzane na patelni tak brudnej, że woła o pomstę do nieba, kucharki nie mają zielonego pojęcia o kuchni amerykańskiej, ale to nie to było to, co najbardziej mnie przeraziło. 
Podczas "oczyszczania" baru ze zbędnych gratów, pani Magda, skacząc po ladzie w obcasach (szacun!), jak kozica po górach, cały brud i tłuszcz znad baru zrzuciła wprost do surówek, leżących sobie spokojnie w bemarach. Nie dało się tego zrobić inaczej, dlatego surówki powinny trafić wprost do kosza na śmieci od razu, albo zostać wyniesione zanim zaczęło się sprzątanie, ale jakimś cudem zostały na swoim miejscu, aż do przyjścia klienta. Pan, postawny mężczyzna z wąsem "wałęsającym się" pod nosem, nałożył sobie na talerzyk marchewkę i mimo, że pani bufetowa poinformowała go, że to do wyrzucenia, postanowił ją skonsumować. Gdy pani Magda postanowiła uratować sytuację, klient odpowiedział "Nie, nie, to nic nie szkodzi, ja zjem".

Serio?!


To był ten moment, w którym opadła mi szczęka. Jak można, wiedząc, że w surówce jest brud, nadal chcieć ją zjeść i jeszcze za nią zapłacić? W tym momencie, poza obrzydzeniem, nasunęło mi się pytanie: Czy ludzi w ogóle obchodzi, co wchodzi w skład tego, co jedzą, czy ślepo spożyją to, co położy im na talerz byle knajpa? Powiedzmy sobie szczerze- restaurację, dla której (przed rewolucją oczywiście) rolada śląska i żurek były elementami kuchni amerykańskiej, można nazwać "byle knajpą". Hipotetycznie, nawet, jeśli owy pan z wąsem nie zostałby ostrzeżony o składzie posiłku który miał zamiar spożyć, to raczej nietrudne domyślić się, że marchewka nie powinna smakować brudem, a wszelkie czarne kawałki bliżej nieokreślonej materii nie powinny się w niej znaleźć. Tu pojawia się pytanie: czy żyjąc w dobie McDonalds i kebabu zastanawiamy się, co znajduje się w składzie naszego posiłku? Czy obojętnie nam już, co jemy, byleby tylko nasycić żołądek i iść do domu, zająć się poważniejszymi sprawami?

Na tym dylemacie żerują właściciele restauracji, którym nie zależy na kliencie i jego zdrowiu, tylko na jego pieniądzach. Przerażające jest to, jak te same sytuacje widuje się w kilkunastu, kilkudziesięciu różnych miejscach. Brudna kuchnia, najtańsze produkty - to, niestety, standard. W związku z tym, że nie za bardzo interesujemy się tym, co ląduje na naszym talerzu, właściciele restauracji wierzą, że łatwo da się nas oszukać, podmieniając tu, odejmując tam, tak, by danie robione tanim kosztem wyglądało na drogie i zeszło drogo. Ślepo wierzymy, że jeśli zapłacimy za danie i zjemy je w miejscu, które nazywa się "Restauracją" (choć zwykle nie powinno się tak nazywać), to w zamian dostajemy smak i jakość. Niestety, tu można się nieźle nadziać. Nieraz słyszałam historie o podmienianiu sera Grana Padano na goudę i szynki prosciutto na szwardzwaldzką, żeby tylko było taniej, albo o myciu spleśniałej szynki w jednej z lokalnych pizzerii. Ludzie, czy wy upadliście na głowę? Przez takie historie, jak spleśniała szynka, czy innego rodzaju zepsute jedzenie, można trafić do więzienia, gdy tylko klient poważnie się rozchoruje i będzie na tyle zdeterminowany w szukaniu zemsty, że skieruje sprawę do sądu. Nigdy nie wiadomo, jaką tolerancję na takie produkty ma losowa osoba, wchodząca do restauracji i zamawiająca danie. Właściciele w swoich domowych zaciszach najprawdopodobniej nie serwują sobie spleśniałej szynki na kanapce, więc nie wierzę, że takie rzeczy po prostu "umykają" ich uwadze. 

Wracając do "Kuchennych Rewolucji", muszę przyznać, że fascynuje mnie ten program i mogę nazwać się jego fanką, a raczej fanką pani Magdy Gessler. Bardzo podoba mi się jej podejście do kuchni i prowadzenia restauracji. W internecie aż huczy od opinii w stylu "Obraża ludzi i dostaje za to pieniądze!". Wiecie co? To jest prawda. Dlaczego tak myślę? Niektórzy właściciele restauracji, ponieważ "restauratorami" nazwać ich nie można, zdecydowanie potrzebują gwałtownego przebudzenia. Większość z nich jest przekonana, że ich knajpa jest wspaniała, czysta, kuchni nie można nic zarzucić, a obsługa jest nadzwyczaj sympatyczna i pomocna. Cytując Pana, który uczy na mojej uczelni gramatyki kontrastywnej: "It's true... Except it's not". Wszystko wydaje się takie na pierwszy rzut oka, lecz gdy zajrzy się za kulisy, rzeczywistość okazuje się zupełnie inna. Tu postawmy tezę: Telewizja nie lubi nudnych ludzi. Widownia nie lubi nudnego spektaklu. Pomijając to, jaką osobą w życiu poza programem jest pani Gessler, dla widzów jest ona przede wszystkim postacią rozpoznawalną dzięki swojemu ognistemu temperamentowi i burzy blond loków.Gdyby była grzeczna i nie okazywała niezadowolenia i rozczarowania ignorancją właścicieli lokali, które odwiedza, czy program nadal miałby sens? Nie byłby to już wtedy program rozrywkowy. Programu rozrywkowego nie ma, póki ktoś po kimś lub po czymś nie "pojedzie". Właściciel przekonany o niezaprzeczalnej (a raczej mocno zaprzeczalnej) jakości swojego lokalu nie zmieni podejścia, jeśli się nim nie potrząśnie. Jak wiecie, na niektórych nawet to nie działa i czasami rewolucja kończy się klapą, jednak Ci, którzy słuchają wskazówek znanej restauratorki i odnajdują sens w tym, co robią, są wynagradzani gośćmi i prestiżem, a co za tym idzie... Pieniędzmi. Dołek restauracji to błędne koło, które może przeciąć tylko ktoś, kto zna się na rzeczy i kto będzie uparty w dążeniu do celu. Czy dałoby się zrobić to grzecznie? Wątpię, a już napewno nie zrobiłoby się z tego show nadającego się do telewizji. Najlepsze jest to, że program "Kuchenne Rewolucje" jest zrobiony na podstawie zagranicznego "Kitchen Nightmares", prowadzony przez samego SZEFA GORDONA RAMSAY'A. Facet chyba każdemu restauratorowi śni się po nocach, z lśniącym w blasku księżyca tasakiem, krzycząc "YOU FUCKING DONKEY!". Wierzcie mi lub nie, jeśli nie widzieliście ani jednego odcinka "Kitchen Nightmares", "Hotel Hell" lub "Hell's Kitchen", szef Ramsay zdecydowanie nie zatrzymuje ani jednej swojej uwagi dla siebie. 

Szef Ramsay w (jeszcze) dobrym humorze


Szef Ramsay w (już) gorszym humorze
Jeśli miałabym wybrać moje ulubione osoby medialne, zdecydowanie wybrałabym dwóch wspomnianych wcześniej restauratorów. Dlaczego? Ponieważ zarabiają pieniądze robiąc to, co umieją robić i na czym się znają. Jeśli chodzi o panią Magdę, jest jedną z niewielu osób w Polsce, która zarabia na tym, że ma pasję i dzięki niej ratuje innych ludzi z opresji. Temperamentne zachowanie w programie jest nie tylko robieniem show, ale również sposobem na obudzenie właścicieli lokali z letargu i popchnięciem w stronę zmian. Oczywiście, gdyby było spokojnie, byłoby nudno - wiadomo. Wyobrażacie sobie Gordona Ramsay'a mówiącego "Przepraszam bardzo, ale obawiam się, że przegrzebki, które pani podała, są odrobinkę niedogotowane... Czy mogłaby pani usmażyć je raz jeszcze?"? Nie? Ja też nie. Tak samo, jak nie wyobrażam sobie pani Magdy, która nie rzuca w kucharzy starym makaronem i nie tłucze okien siekierą. Poza tym, nie sądzę, by temperament pani Gessler był udawany, gdyż sama straciłabym cierpliwość w wielu sytuacjach, z jakimi ona spotyka się w knajpach przed rewolucją. 
Na tym polega telewizja rozrywkowa, proszę państwa. 

Zostawiam was z przemyśleniami i pytaniami: Jak wy odnosicie się do sprawy swoich posiłków? Wolicie gotować w domu, czy jadacie w lokalach? Czy zdarzyło wam się dostać nieświeże bądź zwyczajnie niedobre jedzenie? Jak odnosicie się do tematu "Kuchennych Rewolucji"?

Trzymajcie się ciepło! :)

Kasia

piątek, 12 września 2014

O mnie i mojej powieści słów kilka

Cześć, drodzy czytelnicy!


Co tam u was? Wakacje minęły, choć nie wszystkim - studenci-szczęściarze bez poprawek mogą sobie jeszcze słodko leniuchować w domu. Nie każdy ma taki wspaniały przywilej, dlatego nieszczęśnicy, tacy jak ja, ciężko pracują, by kampanię wrześniową przejść z tarczą, a nie na tarczy. Wrzesień to takie (trochę) Igrzyska Śmierci, więc pozostaje mi tylko życzyć wam (i sobie) pomyślnych igrzysk i niech los wam zawsze sprzyja! *podnosi trzy palce i gwiżdże*

W związku z tym, że to mój pierwszy wpis na blogu, chciałabym się przedstawić (nie martwcie się, w dużym skrócie!). Na imię mi Kasia, mam 21 lat i jestem studentką trzeciego roku filologii Angielskiej. Obecnie mieszkam w Poznaniu, gdzie studiuję i piszę pierwszą powieść. Moje pasje to oczywiście książki, makijaż, gry komputerowe i muzyka. Jeśli chodzi o literaturę, z chęcią sięgam po fantastykę i romanse paranormalne, choć czasami trafi mi się jakaś powieść obyczajowa, którą wchłaniam, jak gąbka. Czytam zarówno w języku polskim jak i angielskim, gdyż większość serii, które zaczęłam, kończą się na pierwszym, bądź drugim tomie w Polsce, podczas gdy za granicą istnieje jeszcze kilka części - niestety, u nas nie ma zwyczaju kontynuuowania serii (jak np. "Żelazny Dwór", która liczy 6 części + dodatkowe "DLC", a w Polsce wydano dwie...). Mówi się trudno i kupuje się książki za granicą. W sprawie muzyki, mój gust jest bardzo szeroki - jednak moim ulubionym artystą jest Passenger, na którego koncert wybieram się już 19 października do Berlina.
No i czas na moje ostatnie hobby, czyli gry komputerowe i wszystko, co się z nimi wiąże; czasami boję się przyznawać, że gram, bo nieuchronne jest bycie "pozerką" (temat dziewczyn w gamingu zasługuje na oddzielny wpis...). Chętnie również oglądam youtuberów grających "na wizji" - szczególnie w horrory :).

Koniec tego gadania o sobie, bo nie ma co odkrywać za dużo przy pierwszym spotkaniu, prawda? Moim zdaniem o człowieku świadczą czyny, a nie jego słowa, a moim największym "czynem", póki co, jest moja pierwsza powieść, zatytułowana roboczo "13" (jednak w zamyśle mam parę tytułów).

"13" opowiada historię dziewczyny, której życiu grozi śmiertelne niebezpieczeństwo. Przez pakt, jaki zawarła 18 lat temu jej matka, Anastazja Lane ma wstąpić w szeregi zakonu Szkarłatnych, którzy pracują nad stworzeniem armii nieumarłych z pomocą czarnej magii. Dziewczyna o zagrożeniu nie ma pojęcia, jednak gdy w jej nowym domu, do którego wprowadza się po tajemniczym pożarze poprzedniego, pojawia się niesamowicie przystojny Jasper Montrose, dowiaduje się prawdy o swoim pochodzeniu i przyszłym losie. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że Jasper jest zjawą, Anastazja zaczyna do niego czuć coś więcej, niż przyjaźń i okazuje się, że dziewczyna ma dar, którego kompletnie nie umie kontrolować. Czy uda się jej ocalić rodzinę i miłość? Czy miłość może być silniejsza niż śmierć i czarna magia?

Tak, tak właśnie wyobrażam sobie tekst z tyłu okładki ;).
Co sądzicie? Przeczytalibyście? Kupilibyście, gdybyście zobaczyli na półce w Empiku? W następnym wpisie chętnie dodałabym zarys bohaterów. A tymczasem, dzięki za uwagę, pamiętajcie o komentowaniu i obserwowaniu mojego skromnego bloga i do usłyszenia (a raczej napisania)!