wtorek, 21 października 2014

Self-publishing, 2,50 profitu i obklejanie drzwi nielubianym sąsiadom

No witam, witam!

Mimo, że nie pisałam przez dłuższy czas (prawie dwa tygodnie mnie tu nie było), nie był to dla mnie okres bezproduktywny. Ba, wręcz przeciwnie - był bardzo produktywny, stąd moja nieobecność. Mam do przekazania kilka wiadomości, kilka przemyśleń, a gdzie by tu je zamieścić, jeśli nie w moim malutkim kawałku internetu?

Najwspanialsze jest to, że skończyłam moją pierwszą, debiutancką powieść. Jest to dla mnie niesamowite przeżycie i ogromny motywator, gdyż nigdy nie podejrzewałam, że dociągnę "13" do końca. Oczywiście, mówiąc "skończyłam", miałam na myśli "napisałam zakończenie", gdyż czeka mnie jeszcze trochę pracy z edycją książki "w środku". Chciałabym ją przeczytać od deski do deski, jak czytelnik, który kiedyś, daj Boże, zdejmie ją z półki w księgarni i zaniesie do kasy (po czym zapłaci za nią około 35 złotych, z czego ja dostanę 2,50 , a resztę - wydawnictwo). Chcę poprawić to, co jest nieperfekcyjne i uczynić to perfekcyjnym. Taka będzie moja powieść - jak dla mnie, perfekcyjna. Dopracowana. Bez błędów logicznych, jak często się zdarza w powieściach młodych autorów (miałam kiedyś w ręku książkę, w której główna bohaterka w połowie zmieniła nazwisko... Niestety, nie pamiętam tytułu).
Wiecie, co jest w tym najlepsze? Że nigdy nie uważałam tego, co tworzę za sposób na wzbogacenie się. Nie chcę pławić się w kasie jak E.L. James lub Stephenie Meyer, jak dla mnie wystarczającą nagrodą będzie to, że ktoś przeczyta to, co stworzyłam, tak samo zakocha się w głównych bohaterach i napisze mi, powiedzmy, maila, w którym powie, jak bardzo podobała mu się moja powieść. Spyta, czy planuję napisać coś więcej, a ja odpowiem "Oczywiście, że chcę napisać więcej, póki żyję, będę pisać, bo to jedyna rzecz, która przynosi mi prawdziwe szczęście". Kto wie, gdzie los poniesie mnie za kilka lat, może postanowię spróbować sił w kryminałach, może napiszę horror na miarę mojego mistrza i mentora, Grahama Mastertona. Póki co, romans paranormalny to zdecydowanie mój konik i dobrze się w nim odnajduję. Może wreszcie zaczynam rozumieć pojęcie prawdziwej miłości, które przez wiele lat było mi obce i zaczęłam je odkrywać dzięki specjalnej osobie, która pojawiła się w moim życiu prawie dwa lata temu i czytała z zapartym tchem każdą stronę, jaką jej wysyłałam.
Mój strumień świadomości czasami doprowadza mnie do szaleństwa. Niestety, parę ostatnich nocy spędziłam na przeglądaniu ofert wydawnictw i, jako realistka, słabo oceniam moje szanse na wydanie książki bez wkładu własnego w sensie finansowym. Za to self-publishing jest coraz bardziej popularny i coraz bardziej krytykowany. Bo niby zalewa rynek niepotrzebnymi bzdurami, których nikt nie chce wydać, i dlatego ludzie płacą pieniądze za to, by ktokolwiek zwieńczył ich wypociny ładną okładką. Jak dla mnie, mam dwie opcje wydania mojej książki: wymieniony wyżej self-publishing, czyli zapłacenie firmie, która wyda moją książkę w, powiedzmy, 50 egzemplarzach, po czym będę mogła ją sprzedać rodzinie i znajomym (u których będzie się kurzyć na półce przez 100 następnych pokoleń), albo modlitwa do Boga Literatury, żeby gatunek młodzieżowego romansu paranormalnego nadal był na czasie.
I tu pojawia się problem. Kasiu, skoro nie chcesz za swoją pracę pieniędzy, to czemu nie udostępnisz pliku w .pdf i .epub dla wszystkich w internecie?
Otóż, mój drogi umyśle, już tłumaczę. Zawsze byłam zwolennikiem form papierowych książek. Chciałabym, by moja powieść miała okładkę, pachniała drukarnią, żeby ludzie wyciągali ją z torby w tramwaju i czytali między przystankami, ukradkowo czytali ją w pracy (pod biurkiem), żeby w jakiś sposób reprezentowała ideę, która mi przyświeca - chcę, by dotarła do jak największej rzeszy odbiorców (choć skierowana jest głównie do młodych). Chcę, by ludzie dostawali ją w prezencie na urodziny, owiniętą w kolorowy papier i zwieńczoną kokardką. Najchętniej podpisałabym każdy egzemplarz, pokazałabym, jak bardzo doceniam to, że ktoś wygospodarował parę godzin z własnego wolnego czasu, by zająć się moją powieścią. Naprawdę.
Oczywiście, jeśli uda mi się wydać formę papierową, od razu zadbam również o formę e-bookową, dla mniej tradycyjnych czytelników, żebyście mogli spokojnie czytać o losach Anastazji Lane na swoich Kindle'ach, iPadach i innych tego typu urządzeniach. Sama posiadam iPada, czytam na nim książki, jeśli nie mogę jakiejś nigdzie znaleźć, więc wiem, że to nie boli i że to wygodne, bo można nosić praktycznie całą bibliotekę w torbie. Dlatego nie zapomnę o was, nowocześni czytelnicy. :)

Tyle z moich planów na przyszłość, związanych z moją książką. Podsumowanie (dla tych, którzy nie lubią dużo czytać): Jestem za pojęciem "Sztuka dla sztuki", nie oczekuję pieniędzy za moją pracę, jednak zależy mi na tym, by była ona utrzymana zarówno w nowoczesnej jak i w tradycyjnej konwencji.


Skoro wyjaśniliśmy sobie parę kwestii, to chciałabym tylko wspomnieć o tym, że w ostatnią niedzielę, 19.10.14, udało mi się zobaczyć na żywo koncert Passenger'a w Berlińskim Columbiahalle. Cały czas mam wrażenie, że to był piękny sen, ale gdy patrzę na koszulkę którą kupiłam oraz na filmiki i zdjęcia, wiem, że to wszystko wydarzyło się naprawdę. Koncert był piękniejszy, niż mogłam sobie wymarzyć. Zaczynając od niesamowitego występu zespołu The Once, grającego jako support, kończąc na każdej osobno piosence wykonywanej przez samego Passenger'a, czyli Mike'a Rosenberga. Jeden człowiek powodował na widowni łzy, śmiech, chwile zadumy. Zawsze byłam sceptyczna w stosunku do koncertów i wszelkich imprez masowych, jednak tym razem odkryłam prawdę - po prostu chodziłam na złe koncerty. Wielokrotnie byłam na występach raperów, z których wracałam zadowolona, ale nie zachwycona. No i bardzo zmęczona, gdyż huk w klubie robił swoje. W Berlinie jednak zdałam sobie sprawę, że tak powinien wyglądać każdy koncert - zero pijanych lub zjaranych (albo oba) ludzi, tylko muzyka, wspólny zachwyt nad występem, czucie każdej nuty od czubka głowy aż po ostatni palec u stopy. I te emocje. Cholera. Szczególnie przy "Life's for the Living". 





To byłoby na tyle. Jeśli ktokolwiek miałby ochotę otrzymać ode mnie mailowo pdf z fragmentem mojej powieści (do oceny, recenzji, wytapetowania sobie pokoju, obklejenia drzwi nielubianym sąsiadom), proszę napisać swój adres mailowy w komentarzu lub w wiadomości prywatnej (mam nadzieję, że tu jakieś są). Tak czy siak, komentarz to najlepsze miejsce na zakomunikowanie mi, że jesteście gotowi poświęcić trochę cennego czasu na opowiedzianą przeze mnie historię. Oczywiście fragment będzie zawierał więcej, niż ten opublikowany na blogu, przygotuję pdf własnoręcznie. Mogę również przygotować epub, gdyby ktoś chciał.

Miłego wieczoru wszystkim :)

Kasia

5 komentarzy:

  1. Po tym jak przeczytałam fragment, który zamieściłaś na blogu, powiem Ci, że chętnie bym ją przeczytała, więc czekam i trzymam kciuki :) Mam nadzieję, że się uda :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Napisałaś książkę, podziwiam! Mi niestety tego uporu brakuje :) Ile czasu jak do tej pory nad nią pracowałaś? Bardzo chętnie przeczytam fragment. Mój email: mimistle@gmail.com
    Poza tym ciekawie piszesz, bardzo podoba mi się Twój blog. Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Pracowałam nad nią od zeszłorocznych wakacji. Dzięki wielkie za miłe słowa, wyślę fragment jeszcze dzisiaj :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Gratuluję i czekam na obiecaną wersję e-book, chociaż papierowa też na pewno zagości na półce!
    Będę miała sławną koleżankę :O

    OdpowiedzUsuń